Rano szybko się ogarnęliśmy i czym prędzej wyruszyliśmy na autobus do portu na północ wyspy, skąd odpływają promy na dwie pozostałe Wyspy Maltańskie: Gozo i Comino. Dosyć mieliśmy już chodzenia w upale. Marzyliśmy o kąpieli w morzu. Chcieliśmy w końcu skorzystać z tutejszej lipcowej pogody i piaszczystych maltańskich plaż.
Ten post jest jednym z pięciu postów z cyklu opowiadań z naszego pobytu na Malcie. Jeśli trafiłeś tu przypadkowo i chcesz przeczytać go od samego początku, przejdź do dnia pierwszego.
Wyspa Comino
Na Malcie takich plaż jest kilka: np. Mellieha Bay, Golden Bay. My wyruszyliśmy na wyspę Comino, gdzie jest tzw. Błękitna Laguna (Blue Lagoon). Co to dokładnie jest? To taka nieduża cieśnina między 2 wysepkami z wodą o głębokości ~1,5m i piaszczystymi plażami po obu stronach. Na jednej z wysp znajdziemy też małą jaskinię, którą można przepłynąć i dostać się do jej klifowego wybrzeża. Zdjęcia poniżej będą to obrazować.
Czy było warto tu przybyć? Zdecydowanie tak. Błękitna woda, piaszczysta, niemalże złota plaża i pobliska wysepka wyglądają przepięknie. Ciekawie wygląda też cała masa turystów, która niemal jak mrówki otacza cały ten teren. ;) Eh, jakże piękniej musiało tu być jeszcze z 50 lat temu, gdy ta zatoka nie była tak popularna.
Zdecydowanie warto było zabrać ze sobą okulary do nurkowania pod wodą. Najlepszy widok był w jaskini: dookoła skała, pod wodą bujne podmorskie życie. Wszędzie dosyć ciemno, ale patrząc wprzód, widzimy światełko w tunelu - dalszą drogę, którą możemy podążać. Nurkując tam, przez moment poczułem się jak w Tomb Raider lub Wiedźminie, gdzie nieraz eksplorowało się podwodne jaskinie. Warto zaznaczyć, że nigdy nie bawiłem się jeszcze w nurkowanie pod wodą z butlą. Po tym momencie jestem już jednak pewien, że przy najbliższej okazji z chęcią tego spróbuję.
Jeśli będziecie kiedyś w podobnym miejscu, koniecznie weźcie ze sobą nie tylko okulary do nurkowania, ale też buty do pływania. My zapomnieliśmy i wspinanie się po skałkach było przez to niestety dosyć bolesne.
Po kąpieli i wspinaczce poleżeliśmy jeszcze moment na plaży, popijając kupionego tu slusha z bacardi (polecam!). Niedługo później popłynęliśmy dalej - na wyspę Gozo. Byliśmy tam umówieni o godzinie 19 z naszym hostem.
Nocleg w Gozo
Nasze doświadczenie z couchsurfing było wtedy jeszcze dosyć niewielkie (2 referencje), więc nie do końca wiedzieliśmy czego się spodziewać. Byłem jednak pewien, że nie ma się czego obawiać. Nasz host, Mario, ma na CS ponad 400 pozytywnych referencji, a w swojej sekcji "My current mission" na profilu wpisał sobie "To make guests gain weight". Gdy powierzchownie przejrzałem jego referencje, w większości z nich goście bardzo dziękowali mu za wspólny obiad. Spytał nas też wcześniej, czy "jest jakaś rzecz, której nie lubimy jeść". To wszystko oznaczało, że dziś wieczorem raczej nie będzie nam doskwierał głód. ;)
Na dodatek jak z każdą osobą, którą do tej pory poznałem przez couchsurfing, tu znów byłem bardzo pozytywnie zaskoczony. O Polakach często mówi się, że są bardzo gościnni - co uważam, że jest prawdą, bo nieraz jest u nas przypadek, że przyjmując gościa oferujemy więcej, niż posiadamy - czy to przygotowując specjalnie jedzenie, którego na codzień nie jadamy, czy oferując nocleg na łóżku, kiedy my sami (jako gospodarz) prześpimy się na materacu.
O ile Mario nie miał potrzeby porzucania dla nas swojego łóżka (zresztą, nie pozwoliłbym na to! ;P), a obiad i tak przecież musiał sobie zrobić, to i tak cechował się ponadprzeciętną gościnnością i pozytywnym nastawieniem wobec swoich gości. A tych miał nie mało. 400 referencji na CS to tak na prawdę pikuś, przy tym, co pokazał nam po obiedzie. Każdemu ze swoich gości proponuje wpisanie się do papierowej księgi gości. Takich pełnych ksiąg ma już kilka, a gdy sprawdziliśmy kiedy został napisany pierwszy wpis, okazało się, że było to w... 1986 roku. Pierwszych podróżników gościł na mieszkaniu u siebie dawno temu, na lata przed upowszechnieniem internetu. Jak ich znajdował? Sam do końca nie wiem, ale z tego co nam powiedział, głównie było to na zasadzie "ktoś komuś powiedział"; "znajomy znajomego". Być może ogłoszenie tu i ówdzie.
Rozmawialiśmy z Mario o najróżniejszych tematach: o podróżowaniu, muzyce, filmach, historii. Wiele się nawzajem dowiedzieliśmy o swoich krajach pochodzenia i ich historii i zwyczajach. Poruszyliśmy też zwyczaj jedzenia. Podczas pobytu na Malcie i Włoszech zauważyłem, że w południowych krajach prawdziwy obiad, tj. taką jakby obiadokolację, jedzą dosyć późno, bo dopiero gdzieś o ~19 wieczorem, ale za to trwa on dosyć długo. Dzięki temu spędziliśmy z Mario cały wieczór, rozmawiając przy stole, zajadając najpierw pierwsze i drugie danie; później kosztując najróżniejsze wina i sery, a kończąc na lodach z dodatkiem włoskiego limoncello. W międzyczasie z głośników w pokoju obok przez cały czas w tle wydobywała się muzyka klasyczna. Bajka.
Myślę, że warto byłoby wprowadzić zwyczaj dłuższego siedzenia i rozmów przy stole także u nas. Czasem wydaje mi się, że jemy tylko po to "aby zjeść", a dłuższe rozmowy przy stole zdarzają się okazyjnie tylko przy spotkaniach rodzinnych. A może można by tak też z kumplami, zamiast iść prosto na wódkę w plener, wyskoczyć sobie najpierw na wspólny obiad? ;>
Ciąg dalszy: Malta, dzień 4 - zwiedzanie Gozo i clubbing w Paceville.