Po przebudzeniu się, wywietrzeniu wilgoci z namiotu (której nazbierało się całkiem sporo - szczerze nie wiem, czy szczelne jego zamknięcie na noc było dobrym pomysłem ;>) i względnym ogarnięciu się, pojechaliśmy jak najszybciej autobusem do stolicy Malty, Valletty.
Ten post jest jednym z pięciu postów z cyklu opowiadań z naszego pobytu na Malcie. Jeśli trafiłeś tu przypadkowo i chcesz przeczytać go od samego początku, przejdź do dnia pierwszego.
Byliśmy tam umówieni z pewną Asią - polką z Belgii, która przez wakacje pracuje właśnie na Malcie jako opiekunka w obozach językowych dla dzieci. Umówiliśmy się, że razem pozwiedzamy miasto, a wieczorem skoczymy na festiwal Isle of MTV, który akurat był w tym samym czasie, kiedy byliśmy na wyspie.
W samo południe zameldowaliśmy się w hostelu, gdzie w końcu, po nocy spędzonej w namiocie, mogliśmy się umyć. Następnie pochodziliśmy trochę po Valletcie, która jest zachowana w naprawdę bardzo dobrym stanie. Tu naprawdę wszystko jest wykonane z białego kamienia - nie tylko pojedyncze zabytki typu pałac czy Kościół, ale dosłownie całe miasto - większość budynków zbudowana jest w tym samym stylu. Co zresztą widać doskonale na zdjęciach ;)
Po krótkim zwiedzaniu, usiedliśmy na klifach pod latarnią w Valletcie i napiliśmy się Maltańskiego wina. W prawie każdym sklepie spożywczo na Malcie znajdziemy lodówkę z... winami, a sprzedawca za darmo dorzuci nam jeszcze do tego kubki plastikowe i otworzy wino na miejscu (gdyż według prawa na Malcie na ulicach alkohol można pić legalnie, ale tylko z plastikowych pojemników - z butelkowymi napojami lepiej się nie rzucać Policji w oczy). "Tego mi było trzeba", jak to rzekła Asia - dwugodzinny chillout na klifach, z odgłosami fal morza obijającego o brzeg, i przepyszne, schłodzone wino w dłoniach. Dla takich chwil warto żyć.
Isle of MTV
Wieczorem skoczyliśmy na Isle of MTV. Jest to organizowany raz do roku na Malcie przez MTV jednodniowy muzyczny festiwal. W przeszłości grali tu np. Enrique Iglesias, Nelly Furtado, Snoop Dogg, David Guetta, Lady Gaga. Nawet jeśli nie są to do końca moje klimaty muzyczne, grzechem byłoby się tam nie pojawić, zwłaszcza, że wejście na festiwal jest całkowicie za darmo. Praktycznie w tym jednym miejscu i czasie można było tu spotkać niemal wszystkich wszystkich mieszkańców i turystów, którzy akurat byli w tym momencie na Malcie ;)
Jak to było w praktyce? Mały Tomorrowland. Mnóstwo ludzi z całego świata, o najróżniejszych narodowościach, rozmawiający przeróżnymi językami świata; na dodatek wszyscy w stanie jak najwyższej euforii spowodowanej np. Martinem Garrixem grającym hit za hitem. Nogi, aż same się pięły w górę, aby skakać ;)
Przy okazji, uwidoczniło nam się, jak wielu Polaków obecnie jeździ na wakacje na Maltę. Przechodząc tu i ówdzie, np. na placu, po mieście czy na plaży niemal co chwilę było słychać nasz język. Na dodatek wszyscy chyba doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę, bo wcale się nie kryliśmy z używaniem naszego języka.
Przykład: Przeciskamy się przez tłum na placu. Razem z nami idzie jakaś grupka osób. Po chwili słyszę jak jedna osoba z nich mówi do drugiej: "cholera, nie mam jak przejść!". Ledwo zdążyłem zrozumieć, że z tyłu nasi, a momentalnie 100 m dalej ktoś zupełnie z nami i nimi nie powiązany krzyczy: "k...a, czekaj ziomek, już ci robię przejście!" ;)
Sami też na tym skorzystaliśmy. Czekaliśmy w kolejce do budki po piwo. Zauważyłem, że ktoś wracający z tej kolejki niesie ze sobą w ręce karton browarów, z tym, że na jego opakowaniu było napisane "Sobieski". Podświadomie zaśpiewałem tylko do swoich znajomych "Produkują wódkę, tak dużo dużo dużo wódki". Momentalnie tamten wracający dośpiewał resztę zwrotki i zaproponował, byśmy złączyli grupy. No i tak o to, w polskim pozytywnym gronie spędziliśmy resztę festiwalu ;)
P.S. Nie przestraszcie się - wszyscy poznani przez nas Polacy na Malcie byli jak najbardziej na plus. Nie odróżniali się specjalnie od innych turystów - skarpet w sandałach czy "polskiego kombinowania", nie uraczyliśmy.
Ciąg dalszy: Malta, dzień 3 - wyspa Comino i nocleg u hosta w Gozo.