Gdy znajomi spytali mnie, czy chcę razem z nimi lecieć do Gruzji, długo się nie zastanawiałem. Bo czemu by nie? Ciepły klimat, w miarę tanio, sporo pięknej, innej niż u nas przyrody, przepyszne gruzińskie pierogi i wina. Na dodatek wszyscy mawiają, że Gruzini bardzo lubią Polaków. Koniecznie chciałem to sprawdzić. Parę dni później kupiliśmy loty z i do Kutaisi, oferowane obecnie przez Wizz Air (jedyne ~200-300 zł w dwie strony) i pozostało nam już tylko czekać na niezapomniany wyjazd.

Słodki gruziński kotek Groźny gruziński kotek

Spis treści

  1. Nieszczęsna powódź - niespodzianka przed wylotem
  2. Języki w Gruzji
  3. Urodzeni sprzedawcy
  4. Krowy, czyli ruch drogowy w Gruzji
  5. Gruzja - przyroda i widoki
  6. Kutaisi
  7. Batumi
  8. Droga do Svanetii
  9. Mestia
  10. Tbilisi
  11. Gruzja ogólnie

Nieszczęsna powódź - niespodzianka przed wylotem

Pierwsza niespodzianka nastąpiła już 3 dni przed wyjazdem. Bliska znajoma dzwoni do mnie i pyta się, czy ja na pewno lecę do Gruzji (bo wspominałem jej o tym wcześniej). Tak, a o co chodzi?, odpowiadam. Po czym przez telefon informuje mnie, że wczoraj wylała tam rzeka i jest jakaś powódź. E tam, odpowiadam, damy sobie radę.

Minutę później google'uję "powódź gruzja". Muszę przyznać, że uśmiech z twarzy mi trochę zszedł, gdy zobaczyłem nagłówki artykułów "Tbilijskie Zoo zalane. Tygrys zabił człowieka". Z okolicznego ogrodu zoologicznego na skutek powodzi uciekło m. in. 13 wilków, 6 tygrysów i 6 lwów. Trzech pracowników zostało zabitych na miejscu.

Uhm. No trudno, będzie się działo, pomyślałem. Miałem jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do wyjazdu. Postanowiłem więc niczym Geralt z Rivii założyć jeszcze własny bestiariusz i pytać znajomych o rady do walki z tygrysami. 3 dni później, gotowi na starcie z Gruzinami i tygrysami, wylądowaliśmy w Kutaisi.

Lotnisko w Kutaisi. Jeszcze wcześnie, bo około 5 rano

Języki w Gruzji

Pierwszy pozytywny szok nastąpił już w momencie, gdy wylądowaliśmy na lotnisku w Kutaisi. Wszyscy z obsługi stoisk na lotnisku mówili płynnie po angielsku, a wszelkich turystów z Polski od razu przywitały dwa stoiska gruzińskich sieci komórkowych, gdzie na miejscu można było kupić tzw. "travel pack" - kartę SIM z od razu doładowanym transferem danych i jasno opisanym cennikiem po angielsku. Było także stoisko z biletami na tzw. "marszrutkę", gdzie była też pani mówiąca po polsku. Świetna sprawa. Tak powinno być wszędzie! Podróżowanie byłoby wtedy jeszcze bardziej bezproblemowe.

Niestety, z momentem wyjścia z terminalu lotniska z językiem było już tylko trudniej. No właśnie, bo jeśli chodzi o języki w Gruzji, to mamy do wyboru trzy:

  1. Język gruziński, który nie jest podobny do żadnego innego znanego nam języka. Posiada także swój własny gruziński alfabet. Przez cały nas pobyt szukaliśmy kogokolwiek, kto powiedziałby nam, skąd wziął się ten cały język. Nikt nie mógł nam tego określić. Rosjanie, Turkowie, Armeńczycy, Irańczycy, czyli wszelcy mieszkańcy okolicznych krajów - wszyscy zgodnie stwierdzili, że gruziński jest dla nich kompletnie niezrozumiały!

    W pewnym czasie, gdy poznałem pewną Gruzinkę w restauracji, zeszliśmy na temat nauki języków obcych. Zaczęła mi narzekać, że znajomość języka gruzińskiego kompletnie w niczym jej nie pomaga. Chcąc ją pocieszyć, powiedziałem, że według wielu to właśnie język polski jest uważany za najtrudniejszy język na świecie. Od razu odpowiedziała - bo nie znają gruzińskiego! =D

  2. Język rosyjski, który znają niemal wszyscy Gruzini. To w tym języku generalnie najlepiej jest się tam dogadać.

    Niestety, jeśli nigdy nie mieliśmy z rosyjskim styczności, to z dogadaniem się będziemy mieli problem. Znajomość języka polskiego to za mało. Polski od rosyjskiego różni się zdecydowanie bardziej niż np. od czeskiego, słowackiego czy ukraińskiego.

    My na szczęście w naszej 5-os. drużynie mieliśmy jednego kompana mówiącego po rosyjsku. Znacznie ułatwiało nam to np. negocjacje z taksówkarzami. A po kilku dniach i wielu polsko-rosyjsko-gruzińskich konwersacjach, rosyjski nawet całkiem mi się spodobał. Tak bardzo, że w przyszłym roku chyba się go trochę poduczę i odwiedzę kilku z naszych wschodnich sąsiadów ;)

    A to dlatego, że ogromną satysfakcję sprawia mi zawsze moment, gdy przypadkowo uczę się słówek w nowym języku, a później intuicyjnie używam ich po raz pierwszy, aby faktycznie się z kimś dogadać. Ot, np. zwykła gadka z naszym kierowcą. "Ile czasu do Tbilisi?" - pytam. "Czas. Adin czas." - odpowiada. Aha! Czyli będziemy za godzinę! Haraszo! ;) (bo czas to godzina po rosyjsku).

  3. Język angielski to ostatni z trzech języków, który może nam się tam przydać. Niestety mówi w nim tylko młodsza część pokolenia Gruzji (Ci w wieku ~10-25 lat). W Tbilisi jest z tym trochę lepiej.

Urodzeni sprzedawcy

Z lotniska w Kutaisi do centrum jest aż 20 km, więc musieliśmy załatwić sobie transport. Jako że było nas pięciu, stwierdziliśmy, że wygodniej i może nawet taniej będzie nam zamówić taksówkę. Uzbrojeni w wiedzę, że w Azji trzeba się po prostu porządnie targować i zbijać cenę o co najmniej 50%, ruszyliśmy do negocjacji. Właściwie to Gruzini ruszyli do nas, bo od razu po wyjściu z lotniska otoczyło nas ich kilku.

Jeśli chodzi o negocjacje i handel z Gruzinami - bardzo ich za to polubiłem. Jasne, na początku każdy z nich traktuje nas jak bogatych ludzi z Europy, podając nam znacznie wyższą cenę za swoje usługi niż innym osobom. Ale to nic złego! Z nimi po prostu trzeba się potargować - i po minucie-dwóch zawsze powinniśmy dojść do kompromisu. Po paru dniach weszło nam to już tak w krew, że negocjacje trwały zwykle nie dłużej niż kilkanaście sekund - Gruzini od razu widzieli, że mają do czynienia ze starymi wygami negocjacji =D

W oczekiwaniu na taksówkarza. W Gruzji sporo aut jest importowanych m. in. z Anglii lub Japonii - stąd kierownica po prawej stronie.

Co do negocjacji, targowania się i sprzedaży - Gruzini są w tym genialni! Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy nie opłacałoby się ich nauczyć angielskiego i zatrudnić u nas jako sprzedawców. Owszem, są trochę nachalni (prawie nigdy nie odpuszczą), ale podchodzą do swoich klientów zawsze z pozytywnym nastawieniem. Są też dosyć sprytni w swoim fachu.

Gdy podajemy jakikolwiek argument przeciw, np. "My nie chcemy do Batumi z Wami. Chcemy marszrutką.", od razu zbijają go na 5 sposobów - "Marszrutka niewygodna. Zagrzejecie się. U mnie zapłacicie tyle samo. Policzcie, marszrutka 5x10. A u mnie 60! Żadna różnica ! =)".

Poza tym, podczas negocjacji nie grają tylko ceną. Zawsze budują relację z klientem, opowiadając im jakąś historię, żarcik. Budują klimat, aby poczuli się lepiej, np. puszczając gruzińską muzykę w aucie. Jeden wręcz posunął się tak daleko, że zaczął wyprzedzać samochody na czerwonym świetle w środku miasta - ot tak, by pokazać nam, że jazda z nim będziecie ciekawsza =D Mowię Wam, sprzedawcy na medal. Nie potrzebują żadnych szkoleniowców sprzedaży. Gruzini mają to we krwi ;)

Kolejny taksówkarz. Prawdziwy tygrys na drodze. Jechał jednak bardzo pewnie. Na dodatek nieraz zbaczał dla nas z drogi, by pokazać nam coś ciekawego :) Postój na tankowanie My tam pojechalim. Skolka?, czyli twarde negocjacje.

Krowy, czyli ruch drogowy w Gruzji

À propos jazdy - ruch drogowy w Gruzji to fenomen. Żeby nie było: nie jest on wcale niebezpieczny. Nie jest tak źle jak w Wenezueli - Gruzini [zwykle] respektują czerwone światła. Nie jest też tak źle jak np. w południowej Azji - aż tylu skuterów i motorów na ulicach nie ma. Jest trochę wolnej przestrzeni.

Jest jednak kilka "ale", które szybko zauważycie, jeżdząc po Gruzji:

  1. Krowy. Krowy są wszędzie. Na wsi, w górach, na granicy gruzińsko-tureckiej, w stolicy, nawet na autostradzie. Wielokrotnie zdarza się przypadek, że przez ulicę przechodzi stado krów i trzeba albo zaczekać, aż przejdą, albo trąbnąć, by dać im znak, że powinny się na chwilę usunąć. Wielokrotnie wymijaliśmy je w taki sposób, że gdyby w złym momencie odwróciły głowę - dostałyby dosłownie po łbie.

    Ale nic złego by się wtedy nie stało. Rozmawialiśmy z taksówkarzem. Z tego co nam powiedział: jeśli krowa oberwie od samochodu, to wina leży tylko i wyłącznie po stronie jej właściciela.

    Inaczej sytuacja wygląda jednak, gdy krowa oberwie tak mocno, że zginie na miejscu. Kierowca ma wtedy obowiązek uiścić karę i zabrać krowę ze sobą. W sumie dziwne, że nie widzieliśmy tam jeszcze żadnych food trucków z burgerami z krowiego mięsa. Pewnie miałyby tam całkiem niezły biznes.

  2. Klakson. Jego dźwięk przewija się co chwilę. Często zastępuje on rolę migacza. Zbliżasz się do zakrętu? Beep. Wyprzedasz samochód? Beep, beep. Krowy, ruszyć się? 3x beep. Pozdrowienie ("Giorgij, priviet!")? Beeeeep, beep. Myślę, że już z samych tylko klaksonów w Gruzji można by ułożyć mały słowniczek - coś na wzór alfabetu Morse'a.

  3. Prawo SUVa, albo prawo większego pojazdu. Kto ma większy pojazd, ten ma pierwszeństwo.

    To chyba dlatego jest tu aż tyle sporych, terenowych aut. Większym autem jedzie się po prostu szybciej - to tak, jakbyśmy cały czas jechali na syrenie ;)

Gruzja - przyroda i widoki

W Gruzji byliśmy tylko przez 5 dni. To zdecydowanie za mało, aby zobaczyć wszystko. Mimo, że kraj ten nie jest zbyt wielki (4,5x mniejszy od Polski), to jest tu na prawdę sporo ciekawych rzeczy do zaliczenia:

  • parki narodowe, takie jak np. Svaneti czy Kazbegi, z przepięknymi widokami, wodospadami, lodowcami i wysokimi górami (bo aż do 5 tys. km n.p.m.)
  • stolica Gruzji, Tbilisi, bardzo zróżnicowana kulturowo, mająca bogatą i długą historię
  • bogaty i mocno rozwinięty kurort nad morzem, czyli miasto Batumi
  • jaskinie, jak np. Jaskinia Prometeusza
  • skalne miasta, wioski i klasztory często położone w przepięknych miejscach (np. wysoko w górach albo na środku pustyni): np. Vardzia, Upliscyche, Ushguli, Sighnagi
  • i wiele, wiele więcej ...

My przez 5 dni naszego pobytu daliśmy radę tak na prawdę zobaczyć tylko ułamek z tego: Kutaisi, Batumi, Mestia i Tbilisi. Jesteśmy jednak zadowoleni, bo zobaczyliśmy wszystkiego po trochu (małe, średnie i duże miasta, morze, góry jak i stolicę). Poza tym, przeżyliśmy i zobaczyliśmy na własne oczy wiele takich jakby codziennych gruzińskich spraw na własne oczy, niekoniecznie opisanych w przewodniku. To właśnie dlatego zdecydowanie wolę podróż na własną rękę, niż korzystanie z typowych wycieczek i hoteli all-inclusive.

Kutaisi

W Kutaisi wylądowaliśmy o 6 i byliśmy tam do godziny 11. W tym czasie zobaczyliśmy jak wygląda i wstaje typowe gruzińskie miasto.

Przechodząc przez przedmieścia Kutaisi (2. największe miasto w Gruzji - ma ponad 200 tys. mieszkańców), niestety widać, że Gruzja nie jest jeszcze tak bogata jak miasta zachodniej Europy. Zauważyć można było sporo starych i poniszczonych budynków. Znikomy przemysł. Wiele zardzewiałych obiektów. Pranie wywieszane na starych drutach. Tym bardziej kontrastowało to z pewną główną ulicą, którą szliśmy (zdjęcie obok) w Kutaisi - miała świeżo położoną kostkę, asfalt, idealnie przycięte palmy i trawę, a nawet ścieżkę rowerową.

Pewna główna ulica Kutaisi czy scena z westernu? Niestety, to pierwsze.

Centrum Kutaisi wygląda jednak bardzo ładnie - plac z fontannami, budynek teatru, jakaś kolejna fontanna. Taki obraz widać w wielu miejscach w Gruzji (i pewnie wielu innych krajach) - "centrum dla turystów" jest bardzo zadbane i upiększone, ale gdy wyjdziemy gdzieś dalej, na przedmieścia, ładna kostka brukowa i pieniądze na renowacje się kończą.

P.S. Co wzbudziło moją ciekawość, miasto budzi się tu względnie późno (dopiero ok 8-9). Czy tak jest we wszystkich ciepłych lub azjatyckich krajach? (w Polsce miasto budzi się przecież już raczej koło 6-7).

Przepiękna, robiąca wrażenie fontanna przed teatrem w Kutaisi Co ciekawe, budynki Policji w całej Gruzji to często jedne z najładniejszych budynków w okolicy. Z tego co powiedział nam jeden Gruzin: kilkanaście lat temu ktoś **całkowicie** usunął wszystkich obecnych policjantów i wymienił ich na nowych. Policjantów wszędzie jest sporo i mają na prawdę dobry sprzęt. Jak dla mnie, świetne posunięcie ze strony gruzińskiego rządu. Prawdopodobnie wyzbyli się w ten sposób korupcji (bardzo częstej w krajach byłego ZSRR) i usunęli wszelkie mafie, zapewniając bezpieczeństwo mieszkańcom i turystom.

Batumi

Parę godzin później ujrzeliśmy Batumi, czyli przeogromny wręcz nadmorski kurort (+150 tys. mieszkańców!) w Gruzji. Wbrew wielu podsłyszanym opiniom, że jest to po prostu duże miasto z hotelami dla bogatych turystów i wszelkiego rodzaju "komerchą", postanowiliśmy wybrać się tam na całe 2 dni. Trochę się odchilloutować, pokąpać w morzu i wyleżeć na plaży. Okazało się, że to był całkiem trafny wybór - w Batumi było nam świetnie i z chęcią byśmy się tam jeszcze powłóczyli. Co prawda, w czerwcu nie było tam jeszcze pełnego sezonu, przez co było dosyć pusto, ale za to bardzo spokojnie i przyjemnie.

Wrażenie robi bardzo długa droga przy plaży. Biegnie ona wzdłuż brzegu morza przez niemal całą długość miejscowości. Idąc tą drogą, mamy okazję podziwiać po jednej stronie restauracje i okoliczne lokale, a po drugiej wszelkie wysokie budynki (w większości chyba hotele) postawione w Batumi. Każdy jest bardzo zadbany, oryginalny i co ciekawe, w całkowicie innym stylu. W sumie jest ich co najmniej kilkanaście (kilka kolejnych w budowie) i razem na prawdę robią wrażenie. Oprócz tego mamy tutaj też "tańczące fontanny" (które mają swój pokaz z kolorowymi światłami i muzyką każdego dnia o zmroku), a także kilka ciekawych placów z fontannami, pomnikami i bardzo zadbaną zielenią, palmami, a nawet bambusami.

Diabelski Młyn w Batumi. Wejście tylko za 3 GED, czyli ~4,5 zł. Złoty pomnik mężczyzny z trójzębem otoczony przez syrenki ujeżdzające delfiny. Trzeba to ujrzeć na własne oczy

Sporo jest tu też dobrych restauracji, które serwują przepyszne gruzińskie jedzenie i wino w bardzo korzystnej cenie - znacznie niższej niż tej, do której przyzwyczailiśmy się w Europie.

Wybraliśmy się do jednej z nich. Na miejscu, pełna klasa: dwa piętra, balkon, zadbany wystrój i dostojni kelnerzy, elegancko częstujący nas próbką wina przed jego ostatecznym wyborem. Jeden z nich niemal przez cały czas czuwał nad naszym stolikiem i dbał, aby każdy z nas miał równy poziom wina w kieliszku - ładnie nalewając je jedną ręką (drugą trzymając z tyłu) z butelki okrytej chustką. Koszt? ~10-15 zł za 0.7 litrową butelkę wina.

Spróbujcie zapłacić tyle samo w Poznaniu albo Sopocie! W podobnej restauracji poszło by pewnie z 50-100 zł za taką przyjemność. A co do samego wina - było przepyszne! Jak zresztą prawie każde w Gruzji =)

To akurat nie jest ta restauracja, ale równie pyszna. Na zdjęciu typowo gruziński zapiekany placek z sera - Chaczapuri.

Super miejscem (i według nas - must see!) do odwiedzenia w Batumi jest też lokalny targ rybny, o którym nie wyczytaliśmy w żadnym przewodniku czy internecie. Powiedziała nam o nim grupka Polaków, która dowiedziała się o nim z kolei od lokalnych mieszkańców.

W tym miejscu znajdziemy targ rybny, gdzie na codzień lokalni mieszkańcy kupują i sprzedają przeróżne ryby i inne stworzenia morskie. Płaszczki, łososie, raki, i dziesiątki innych ryb, których nazw nie znam, dostaniemy tutaj od ręki w bardzo niskiej cenie. Za 4 kg świeżego łososia (tego z białym, a nie różowym mięsem) zapłaciliśmy jakieś 50 zł. 4 kilo! A do tego za kolejne kilkanaście zł wzięliśmy 20 żyjących raków, przebierających jeszcze swoimi nóżkami podczas trzymania ich w siatce. Ale frajda =D

I teraz co jest najlepsze. Tuż obok, przy targu rybnym, znajduje się restauracja rybna. Zakupione ryby na targu możemy od razu zanieść do restauracji i tam przyrządzą je nam na miejscu za drobną opłatą. Bomba! Ledwo kupiliśmy ryby i raki na targu, a już podbiegła do nas sympatyczna Gruzinka z restauracji i wręcz wyrwała nam je z ręki, zapraszając nas do środka. A tam frytki, typowo gruzińska sałateczka (pomidor, ogórek i cebula), świeży łosoś donoszony w 4 partiach, raki (które jadłem po raz pierwszy). I lokalny bimber, "czacza", który dostaliśmy, gdy poprosiliśmy o kieliszek wódki. O boże, ale to była uczta. =)

Rybki na targu A to chyba byłaby płaszczka Ucztujemy Raki i czacza

Droga do Svanetii

Z Batumi skierowaliśmy się do Mestii, bardzo urokliwej wioski położonej wysoko w górach w parku narodowym Svanetia.

Sam dojazd okazał się już doświadczeniem wartym opisania. Z Batumi zdecydowaliśmy się wyjechać marszrutką. Miała nas wziąć do Zugdidi, gdzie mieliśmy przesiąść się do innej marszrutki i stamtąd pojechać już do Mestii.

Niestety podczas przesiadki popełniliśmy elementarny błąd w negocjacjach - najpierw wsiedliśmy do pojazdu, a potem zaczęliśmy pytać o cenę przejazdu (zawsze róbcie na odwrót!). Gdy kierowca powiedział nam, że koszt przewozu będzie nas kosztował 150 lari, trochę nas to oburzyło (później okazało się, że niesłusznie - droga do Mestii jest baardzo kręta i wcale nie taka krótka). Już chcieliśmy kazać mu się zatrzymać i nas wysadzić, kiedy on... zajechał do bramy swojego domu i zapytał nas, czy wolimy kawę czy herbatę. No, tego jeszcze nie było - taksówkarz, który zamiast wieźć nas na miejsce destynacji, zajeżdża do swojego domu na przerwę. Odpieram mu, że w sumie to mamy wino i chcieliśmy je sobie otworzyć, więc herbaty nie trzeba. Odpowiada: wino? dajcie spokój. Mam własne, lepsze, poczęstuje was. Chodźcie!

Wino firmy

Mimo, że było nas siedmiu (nas 5 i dwójka świetnie gadających po angielsku Irańczyków, których zgarnęliśmy po drodze), ugościł nas wszystkich winem, herbatą i owocami. Powiedział, że gości tak wszystkich polaków i ukraińców. Następnego dnia, gdy wracaliśmy razem z nim do Tbilisi, ugościł nas raz jeszcze, serwując nam istną, prawdziwą gruzińską ucztę z kilkoma daniami, częstując domową nalewką i winem, a także zaproponował nocleg u siebie w domu! Gdy wymieniliśmy się kontaktem na FB, okazało się, że gości w ten sposób też wiele innych osób z całego świata - widziałem u niego m. in. Włochów, Hiszpanów, Czechów, Japończyków. Mu żaden Couchsurfing nie jest potrzebny! ;)

Zdjęcie uczty. Niestety już po wyżerce - przepraszam! :(

Okazało się, że Klarens, bo tak miał na imię "nasz taksówkarz", w rzeczywistości ukończył filologię gruzińską i przez 20 lat pracował jako nauczyciel. Niestety przez wojnę z Rosją (która na łamach wojen w 1992 i 2008 roku praktycznie odebrała Gruzji Abchazję i Osetię Południową), Klarens wraz z większością tamtejszych Gruzinów został wygnany ze swojej ziemi. Stracił swój dom i pracę. Dom w Zugdidi, do którego nas zabrał, powstał 4 lata temu - i jak powiedział zbudował go sam, własnymi rękami.

Bardzo dziękował nam za to, co zrobił dla nich nasz były prezydent ś.p. Lech Kaczyński. Odparł, że gdyby nie on, prawdopodobnie Rosja zajęłaby jeszcze więcej gruzińskich terenów w 2008 roku i może nawet dotarłaby do Tbilisi. Takie same podziękowania otrzymywaliśmy od każdego Gruzina, jakiego napotykaliśmy przez cały nasz pobyt w Gruzji, gdy tylko powiedzieliśmy, że jesteśmy z Polski.

Z początku nie mogłem w to uwierzyć. Do tej pory, wiedziałem o tym tylko tyle co podsłyszałem z mediów, czyli że Lech Kaczyński podczas konfliktu gruzińsko-rosyjskiego coś tam opowiedział się po stronie Gruzji i tyle. Nigdy nie sądziłem, że to faktycznie miało jakąś moc polityczną w rzeczywistości. Tymczasem w Gruzji niemal na każdym kroku czuliśmy się jak bohaterzy wojenni. Gruzini nas za tamten moment i wsparcie Kaczyńskiego kochają. W Batumi spotkać możemy nawet ulicę Marii i Lecha Kaczyńskiego. W Tbilisi jest jego pomnik.

Pomnik ś.p. Lecha Kaczyńskiego w Tbilisi

Bardzo polubiliśmy Klarensa w tym czasie. Podczas wieczornej uczty bardzo się przed nami otworzył i opowiedział nam o sytuacji w Gruzji. Nieraz wznosił toast - czy to za nas, czy ogólnie za polaków, gruzinów, jak i ogólnie: za "mir, lubov i druzba", czyli miłość, przyjaźń i pokój.

To nie jedyny taki przypadek zresztą. W jednej z restauracji podszedł też do nas obcy nam Ukrainiec (tak po prostu), i również zaczął nam gratulować wolnej Polski i dziękować za wszelkie wsparcie. To niesamowite, że w ogóle nie zdajemy sobie z tego sprawy, jak wiele krajów byłego ZSRR patrzy na nas z podziwem i ma nadzieję, że oni kiedyś też będą tak dojrzałym i niezależnym krajem jak Polska.

Wracając do tematu naszej trasy - po drodze do Mestii, zatrzymaliśmy się jeszcze parę razy, na zdjęcie przy pięknych widokach. Zatrzymaliśmy się przy okolicznych pszczelarzach, "przeszkadzając" im na chwilę w pracy. Tu znowu było "Oo, z Polszy jesteście! Jak miło! Chodźcie, dam Wam coś naszego miodu. A chcecie "czaczy"? Taki bimber nasz!".

Pszczelarz, miodek i butelka czaczy. Degustacja =) Nasza marszrutka

45 minut później, kolejny postój, tym razem przy małej chatce, jakby leśniczówce, ale w górach przy drodze. Tam zobaczyliśmy mieszkającą rodzinę gruzińską (kilkoro dzieci, mama, tata, dziadek). W środku znajdował się też bar, gdzie stacjonowało kilku gruzinów popijających zimne piwko. No i znów: dołączyliśmy się do biesiady, kupując po 1 piwku, integrując się z gruzinami i wspólnie wzbijając międzynarodowe toasty w kilku językach. Na koniec kilka fotek - i pojechaliśmy dalej, tym razem lądując już w Mestii! =)

Widoczek Jaskinia Podobno niedaleko jest elektrownia wodna. Natomiast za tą rzeką, lasem i górami, zaczyna się Abchazja. Na szczęście, tu jest jeszcze bezpiecznie.

Mestia

Mestia okazała się być przepięknym, spokojnym i uroczym miastem położonym w dolinie otoczonej wysokimi górami. Byliśmy tu tylko jeden dzień. To zdecydowanie za mało! To tak, jakbyście przyjechali do Zakopanego i chcieli zobaczyć całe Tatry w jeden dzień.

Trudno mi szczegółowo opisać to miejsce, gdyż byliśmy w nim zdecydowanie za krótko. Ale zdecydowanie jest tu co robić. Sporo szlaków górskich. Z tego co podsłyszałem od lokalnej Gruzinki, zdecydowanie warto jest pojechać do odległej o 30 km górskiej wioski Ushguli. Niestety nie mieliśmy już na to czasu, bo mieliśmy jeszcze tylko 1 dzień, a chcieliśmy ujrzeć Tbilisi. Droga lądem z Mestii do stolicy trwa 8 godzin.

P.S. Jest jeszcze alternatywa - z lotniska w Tbilisi można polecieć helikopterem MI 8 lub 14-osobowym samolotem za jedyne 65 GED (~110 zł). Zapłacicie więc niewiele więcej, zaoszczędzicie sporo czasu (lot trwa tylko 90 min) no i najważniejsze - zobaczycie Kaukaz jak i całą Gruzję z lotu ptaka =) Nie popełniajcie jednak tego błędu co my i zarezerwujcie bilet na co najmniej tydzień wcześniej. Gdy my chcieliśmy zrobić to na 3 dni przed odlotem, nie było już wolnych miejsc.

Ściana w restauracji w Mestii, gdzie można się podpisać. Na dowód, że nie tylko nam się tu podobało =) Wyruszamy na podbój gór ;)

Tbilisi

Stolica gruzji jest dosyć oryginalna - to jedna ze starszych stolic świata. Dzięki swojej lokalizacji (była jednym z głównych miast na szlaku jedwabnym) oraz temu, że zawsze panowała tu tolerancja religijna, znajdziemy tu prawdziwą mieszankę wielu kultur. Turystyczne centrum Tbilisi jest bardzo zadbane i ciekawe do zwiedzenia. Jeśli jednak pominiemy muzea i chcemy to miasto tylko "obejrzeć", wystarczy nam kilka godzin.

Polski akcent w Tbilisi Pisanki? W Tbilisi za ~3 zł możemy wjechać kolejką na okoliczne wzgórze. Raczej warto

Wieczorem zasiedzieliśmy się w "Warszawie". Polecam obejrzeć zdjęcia obok - chyba poznacie styl miejscówki ;) Spotkaliśmy tu wielu Polaków, którzy lecą/lecieli tym samym samolotem co my, i których tu i ówdzie spotykaliśmy ich w całej Gruzji podczas naszego pobytu. Spotkaliśmy też Węgra, który również okazał się być naszym mocnym przyjacielem. Wzajemnie wszyscy uczyliśmy się powiedzenia "Polak, Węgier, dwa bratanki, i do szabli, i do szklanki" - także po węgiersku ;)

Gruzja ogólnie

Jak dla mnie - Gruzja to obecnie jeden z najlepszych krajów dla Polaków do wybrania się w wakacje. Ciepły klimat, i wiele różnych atrakcji (morze, stolica Tbilisi, piękna przyroda, skalne miasta, jaskinie, góry) sprawiają, że każdy znajdzie tu coś dla siebie.

Na dodatek, wszędzie panuje bardzo rodzinna atmosfera. Gruzini są bardzo przyjaźni: dla siebie jak i przyjezdnych. Zwłaszcza w stosunku do Polaków. Korzystajmy z tego, ale i nie spieprzmy tego =) Bądźmy mili również dla nich i pamiętajmy, aby nie nadużywać ich gościnności.

Backgammon. Tu i ówdzie często możemy spotkać grupkę Gruzinów pogrywających w tą gierkę. Szkoda, że nie znałem zasad - z pewnością bym się przyłączył

Co jest pięknego w Gruzji, to to, że nie jest jeszcze skomercjonalizowana. Często zgodnie oznajmialiśmy, że przypomina nam ona Polskę 20 lat temu. Nie ma tu jednej sieci monopolowych czy sieci marketów - zamiast tego widzimy kilkanaście mniejszych sklepów spożywczych typu "Sklep u Kasi" czy "U Grażyny". I chociaż wybór produktów przez to nie powalał, to jak to jeden z napotkanych przez nas Polaków to opisał - tutaj "płacisz za to co jest, a nie za reklamę i marketing."

Gruzja to też zdecydowanie kraj z potencjałem. Widać, że bardzo ucierpiała przez wojny z Rosją. Zwłaszcza, że np. Abchazja bogata była w przemysł tytoniowy i herbaciany, który teraz przez to w Gruzji podupadł. Gruzja powoli się jednak odradza i mocno stawia na Zachód i turystykę. Prawie wszędzie na szyldach widać nie tylko gruzińskie, ale i angielskie napisy. Większość miejsc dla turystów jest odnowionych i wygląda przepięknie.

Pomóżmy im! Odwiedzajmy Gruzję, nie tylko dlatego, że jest tanio, ale dlatego, że jest tu po prostu pięknie i warto. Zwłaszcza, że panuje tu jeszcze "swojski gruziński klimat", nie do końca zabudowany biurami i hotelami turystycznymi =)

Zachód słońca w Batumi

P.S. Gdy tu jednak wylądujecie, uważajcie. Podobno jeden tygrys z Tbilijskiego Zoo jest jeszcze na wolności ;>

P.P.S. Jeśli ktoś potrzebowałby transportu albo noclegu między Zugdidi, a Mestią - dajcie znać. Podeślę Wam kontakt do Klarensa.